1.04.2021 Portal homodigital.pl published the comments by Katarzyna Gorzkowska in an article prepared by the journalist Tomasz Jurczak “Why technology puts human rights at risk?”
Every day everybody gives multiple sensitive data to Big-Tech companies. Surveillance? No, exchange.
Przekazujemy informacje o sobie, o naszej rodzinie, o naszym życiu. Dzieje się to za pośrednictwem posiadanych smartfonów, komputerów, zegarków i innych urządzeń elektronicznych. Często informacje są pozyskiwane nawet podczas dokonywania płatności bezgotówkowych.
Natomiast pliki „cookies” i podobnie działające technologie umożliwiają śledzenie użytkownika w sieci, poznanie jego zainteresowań, potrzeb, preferencji. W zamian otrzymujemy kolejne aktualizacje oraz możliwości korzystania z ulubionych aplikacji i systemów. Dlaczego? Bo nie mamy innego wyjścia.
Non stop trwa zatem wymiana, w której co do zasady obie strony otrzymują coś w zamian. Czy ten fakt zobojętnił społeczeństwa na cyfrową inwigilację i umocnił wiarę, że każda technologia służy naszemu bezpieczeństwu? Wydaje się, że tak. Dziś na sztandarach protestujących nie ma słowa o inwigilacji przez służby, podsłuchach czy monitorowaniu aktywności w sieci. Tak jak to miało miejsce choćby w przypadku ACTA. Co nie oznacza, że są one ważniejsze od haseł społecznych czy wolnościowych, ale też warto o nich pamiętać.
Jeśli spojrzymy na nowoczesne urządzenia monitorujące, te na ulicach, w firmach, w naszych domach, można powiedzieć, że większość z nich ma w sobie „cząstkę bezpieczeństwa”. Mamy telefony, aby kontaktować się w sytuacjach zagrożenia. Zainstalowane tam moduły pozwalają odnaleźć sam telefon, ale też określić czas i miejsce ostatniego logowania do sieci. Zegarki pokazują nam stan naszego zdrowia.
Wydaje się, że najprostszym powodem dla którego oddajemy swoje dane jest wygoda. Ceną tej wygody jest brak alternatyw. Realnie nie mamy wyboru, jeżeli chcemy wykonywać naszą pracę. Jeśli chcemy się w miarę wygodnie i sprawnie poruszać, jeżeli chcemy uczestniczyć w życiu towarzyskim.
– Oddajemy nasze dane aplikacjom, które oferują nam podstawowe narzędzia do funkcjonowania w dzisiejszym społeczeństwie – przede wszystkim oferowane przez wielką piątkę, czyli GAFAM (Google, Apple, Facebook, Amazon i Microsoft). To quasi-monopole czy wręcz monopole, bo mimo że konkurencja istnieje, jest w dużej mierze nieistotna. Stąd wynika ta bezalternatywność, jeżeli chcemy funkcjonować społecznie, towarzysko czy zawodowo. Marchewką oferowaną przez te firmy są aplikacje i oprogramowanie, które jest wygodne i powszechnie używane. Natomiast kijem jest to, że jesteśmy na nie w gruncie rzeczy póki co skazani. To dość toksyczna mieszanka. Moim zdaniem byłoby lepiej, gdyby użytkownicy mogli korzystać z tych narzędzi płacąc za subskrypcję, ale zachowując prawo do prywatności – tłumaczy dr Helena Chmielewska-Szlajfer, socjolożka z Katedry Zarządzania w Społeczeństwie Sieciowym Akademii Leona Koźmińskiego.
Na szczęście wydaje się, że mamy coraz większą świadomość, że nie jest to dobra sytuacja z punktu widzenia naszych praw. Jednocześnie nie mamy jeszcze wystarczających narzędzi, by móc się jej realnie przeciwstawić. Czas pandemii koronawirusa pokazał, że społeczeństwa niemal przykleiły się do komputerów i smartfonów. Dopiero po kilku tygodniach zaczęto analizować ewentualne zagrożenia związane z przesyłaniem danych czy rozmów na aplikacjach do wideokonferencji.
– Opowieści o tym, że odłączymy się od sieci i zamieszkamy w chatce w lesie nie spełniły się nawet w czasie pandemii, więc nie ma co na to liczyć – komentuje ten fakt dr Helena Chmielewska-Szlajfer.
Niezwykle popularny zaczyna być monitoring w stylu CCTV i związana z tym analiza obrazu. Taki monitoring powinien pomagać policji czy innym służbom miejskim w zachowaniu porządku, ochrony przed niebezpieczeństwem ludzi na ulicach. Tymczasem wydaje się, jakby te wszystkie rozwiązania technologiczne były tylko narzędziem nieograniczonej inwigilacji. Takiej, którą jakakolwiek władza jeśli będzie chciała użyć, to użyje. W imię wyższego dobra i większego bezpieczeństwa kraju. Nawet przeciw własnym obywatelom.
– Formy śledzenia, jak monitoring stosowany w pomieszczeniach, czy w przestrzeni publicznej sprawdzają się, zaś wykorzystanie zarejestrowanych danych będzie wskazane w sytuacji gdy dojdzie do popełnienia przestępstwa. Ze względu na rozwój technologii możliwe jest ustalenie tożsamości osoby przy wykorzystaniu narzędzi biometrii (np. po rysach twarzy), natomiast szybka identyfikacja i ujęcie mordercy, czy terrorysty jest konieczne ze względu na ryzyko popełnienia kolejnego czynu. Z całą pewnością takie zastosowanie narzędzi technologii posiada społeczną aprobatę – zauważa Katarzyna Gorzkowska, prawnik w kancelarii APLAW Artur Piechocki.
– Nie do końca uświadamiamy sobie jednak fakt, że nasze zachowanie jest obserwowane i może być nagrywane przez zupełnie obce nam osoby. Dodatkowo, wielu z nas z własnej woli (mniej bądź bardziej świadomie) rezygnuje z prywatności, np. korzystając z portali społecznościowych – podkreśla ekspertka.
Monitoring wizyjny miał dbać o bezpieczeństwo na ulicach i w pracy a często jest głównym narzędziem rządów. Kojarzonym z wychwytywaniem i rozpoznawaniem osób na nagraniach protestów. Fakt, na razie głównie w USA i Azji, ale nikt nie wie gdzie dokładnie. Analiza twarzy z wykorzystaniem algorytmów sztucznej inteligencji rodzi najgorsze skojarzenia i obawy, niezależnie od obszaru biznesowego, w którym działa.
Tymczasem nowoczesne rozwiązania mające chronić nasze bezpieczeństwo w sieci są wykorzystywane w sposób nietransparentny. Czy zakładamy sobie na szyję pętlę, której uścisku nie uda nam się wytrzymać? Najwyraźniej do tego wszystko powoli się sprowadza.
Kilkanaście dni temu Fundacja Panoptykon rozpoczęła kampanię „Podsłuch jak się patrzy”, w której sprzeciwia się nadużyciom policji i służb. Okazuje się, że wystarczą dwie minuty – tyle potrzebuje policjant, żeby sprawdzić naszą lokalizację z ostatnich 12 miesięcy. Zdaniem Fundacji działania policji i służb specjalnych nie podlegają żadnej kontroli i trzeba to jak najszybciej zmienić.
Panoptykon wskazując na bezprawne postępowanie służb, przytacza też liczby. W 2019 r. służby 1,35 mln razy pobrały informacje o tym, gdzie byliśmy w ciągu ostatniego roku. I do kogo w tym czasie dzwoniliśmy. W 2019 r. policja założyła 8065 podsłuchów. Tylko w 16 proc. spraw (z 1303 podsłuchów) uzyskano dowody do procesu karnego. Te liczby wzbudzają poważne zaniepokojenie. W informacji prasowej przesłanej do mediów wypowiada się na ten temat m.in. Wojciech Klicki, prawnik i ekspert Fundacji Panoptykon:
„Jesteśmy świadkami nadużywania przemocy przez policję. Funkcjonariusze nie wahają się jej stosować wobec osób demonstrujących na widoku publicznym, mimo nagrywających ich setek kamer i telefonów komórkowych. Skoro nie mają problemu z używaniem przemocy na widoku, to dlaczego mieliby powstrzymywać się przed jej niewidzialną formą, poza zasięgiem kamer i bez jakiejkolwiek kontroli?”
Idea dążenia do posiadania nieograniczonej wiedzy o obywatelu, jego planach, zamiarach czy oczekiwaniach spędza sen z powiek władców od zarania dziejów. Jeszcze 200 lat temu inwigilację wystarczyło realizować za pośrednictwem siatki skutecznych agentów, względnie przechwytywać odpowiednie listy.
Pierwsze podsłuchy sięgają XIX wieku i historii z USA o przechwytywaniu informacji wysłanych za pomocą telegrafu. Dokonał tego DC Williams w 1864 roku w Kalifornii, przejmując informacje giełdowe przesyłane za pośrednictwem tego właśnie urządzenia. I sprzedając je giełdowym graczom. Czyli co ciekawe, pierwszy podsłuch powstał w zasadzie jeszcze przed pojawieniem się telefonu.
– Należy zaznaczyć, że każda władza, niezależnie od tego, czy mówimy o kraju demokratycznym, czy innym – np. Białoruś, Chiny – będzie dążyła do zdobycia jak największej ilości informacji o obywatelach – mówi wprost Katarzyna Gorzkowska.
– Przy czym intencje, jakie przyświecają takim działaniom niekoniecznie muszą mieć na celu ochronę dobra wspólnego, jakim jest bezpieczeństwo narodowe czy społeczeństwa, w tym także ograniczenie zapobiegania rozpowszechnianiu się pandemii. W obecnych czasach dane stały się bardzo cennym towarem. Natomiast posiadanie dużych zasobów informacji umożliwia poznanie stylu życia ludzi, potrzeb, ich preferencji (w tym także tych politycznych) – dodaje.
– W efekcie rządzący stają w obliczu licznych pokus, przede wszystkim pokusą podejmowania prób manipulacji opinią społeczną, czy represji w postaci ograniczania praw i wolności obywatelskich pod pretekstem ochrony zdrowia, bezpieczeństwa publicznego. Tendencje do nadużywania uprawnień władczych w ostatnich latach stają się coraz bardziej zauważalne, nawet w przypadku krajów Unii Europejskiej – wskazuje Katarzyna Gorzkowska.
Zdaniem ekspertki należy wskazać, że w zakresie bezpieczeństwa wewnętrznego kraje członkowskie mają dużą swobodę w kształtowaniu wewnętrznych regulacji. Dlatego pojawiają się dążenia do nadużywania władzy. Można je zauważyć m.in. w przypadku prób uzyskania nadmiernej ilości danych od firm telekomunikacyjnych.
W tym temacie niejednokrotnie wypowiadał się Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, wskazując, że dostęp do takich danych jest możliwy wyłącznie w celu zapobiegania poważnym przestępstwom. I to przy jednoczesnym poszanowaniu prawa do ochrony życia prywatnego i komunikowania się, prawa do ochrony danych osobowych, prawa do wolności wypowiedzi.
– Prawo krajowe musi przewidywać ograniczenia dostępu do danych o ruchu i lokalizacji jedynie do celów walki z poważną przestępczością, umożliwiać dostęp od uprzedniej kontroli sprawowanej przez sąd lub niezależny organ administracyjny i ustanawiać wymóg, aby dane te były przechowywane na obszarze Unii . TSUE powtórzył swoje stanowisko w kolejnych wyrokach, wskazując, że przepisy krajowe nie mogą nakładać na dostawców dostępu do usług internetowej komunikacji publicznej i na dostawców usług hostingowych uogólnionego obowiązku zatrzymywania między innymi danych osobowych dotyczących tych usług – zauważa Gorzkowska.
Teza, jakoby innowacyjne technologie miały okazać się mieczem obosiecznym, została w już historii wielokrotnie potwierdzona. Niezależnie od tego władza kiedy mówi o informacjach, zawsze podnosi hasło bezpieczeństwa. Niezależnie czy trwa zimna wojna, wojna z kartelami narkotykowymi czy z terroryzmem. Podstawową kwestią jest czyje bezpieczeństwo mamy na myśli wykorzystując takie rozwiązania? Nierzadko naukowcy podejmujący temat społecznych aspektów inwigilacji podkreślają, że inwigilacja bez ostrego rygoru zapewnia bezpieczeństwo przede wszystkim władzy. Mamy jednocześnie długą historię inwigilacji tych, którzy uchodzą za podejrzanych, często biednych i obcych.
– Pytanie, kogo faktycznie chcemy chronić? Wzmożona inwigilacja stała się normą od czasu ataku na World Trade Center w 2001 roku. Funkcjonujemy w rzeczywistości, w której liczne i niejasne regulacje pozwalają na ograniczoną oddolną kontrolę tego, kto i w jaki sposób inwigilowany. Jednocześnie same technologie są coraz bardziej wyrafinowane, np. Pegasus z powodzeniem funkcjonujący w Polsce i w szeregu innych państw – teoretycznie jako technologia, która ma chronić obywateli. Niespecjalnie widać efekty tej ochrony obywateli. Nikt się nimi nie chwali, za to coraz szersze uprawnienia do inwigilowania obywateli przyznawane są coraz większej liczbie służb. To pomaga w niszczenia przeciwników, na przykład politycznych – twierdzi dr Helena Chmielewska-Szlajfer.
Niemniej, w dyskusji o tym, komu inwigilacja zapewnia bezpieczeństwo pojawiają się głosy o potrzebie przeformułowania problemu. Ostatecznie to prywatność może być gwarantem bezpieczeństwa, a nie jej brak.
Oczywiście jest pandemia koronawirusa i trudno o masowe protesty Polaków przeciwko nadużyciom władzy w obszarze inwigilacji. Są przecież inne problemy, zapewne wydające się ważniejszymi w tym momencie. Podobnie jak to było latem 2020 roku. Wtedy pojawiły się wzmianki o tym, że polskie służby używają do inwigilacji obywateli Pegasusa. To izraelskie oprogramowanie do szpiegowania komputerów i telefonów. Polska oficjalnie nie potwierdza, czy tajna zabawka pod kryptonimem „Orzeł Biały” rzeczywiście działała w rękach agentów.
Program pozwala m.in. przechwytywać zdjęcia, nagrania wideo, wiadomości e-mail czy SMS-y. Jego ofiarami padli m.in. Jeff Bezos, szef Amazona oraz… prawdopodobnie Sławomir Nowak. „Na szczęście” producent oprogramowania zapewnił, że jest ono wykorzystywane wyłącznie przeciwko zwalczaniu terroryzmu. Najwyraźniej spokój producenta udzielił się również europejskim społeczeństwom, skoro nie było specjalnych manifestacji w tej kwestii. Trudno w zasadzie się ich domagać. Społeczeństwa cyfrowe nie dążą do cyfrowej sprawiedliwości i transparentności. Zadowalając się ideą cyfryzacji bez granic. A to tylko idealna pożywka dla służb.
Należy poważnie zastanowić się, czy w dobie rozwoju nowoczesnych rozwiązań do monitoringu jak analizy danych nie warto postarać się o prawo, które w czytelny i transparenty sposób będzie chroniło obywateli przez zbytnią gorliwością urzędników i agentów służb specjalnych. Które zapewni jasne zasady korzystania z monitoringu miejskiego. Z danych lokalizacyjnych czy informacji przekazywanych z pośrednictwem aplikacji programów oferowanych nam przez Big-Techy. „Postawienie się” rządu Australii jednemu z GAFAM pokazuje kierunek, w jakim należy podążać.
Wiele spraw, w tym powszechną inwigilację może uregulować nowe prawodawstwo, które przygotowuje Komisja Europejska. Będą to pierwsze wspólne przepisy dotyczące obowiązków i odpowiedzialności pośredników na jednolitym rynku. Zdaniem ustawodawcy stworzą nowe możliwości świadczenia usług cyfrowych ponad granicami przy równoczesnym zapewnieniu wysokiego poziomu ochrony użytkowników bez względu na ich miejsce zamieszkania w UE.
– Sporo nadziei wiążę z DSA (Akt o usługach cyfrowych) i DMA (Akt o rynkach cyfrowych), prawami tworzonymi na poziomie unijnym, które mają regulować działanie serwisów i rynku cyfrowego. Przepisy te stawiają duży nacisk na przejrzystość danych i na to, w jaki sposób są wykorzystywane. Stawiają także istotny nacisk na prawa użytkowników, np. możliwość odmowy udostępniania swoich danych. Dopiero w momencie, kiedy te wielkie quasi-monopole będą temperowane regulacjami i wizją realnych sankcji, będzie można mówić o jakimś wyborze z punktu widzenia pojedynczego człowieka – zauważa dr Helena Chmielewska-Szlajfer.
Z kolei polityka USA (poniekąd UE także) dąży do pewnych działań zmuszających wielkie firmy do pokonywania braku alternatyw. Pomysłem jest m.in. dzielenie wielkich firm, by nie dzierżyły wszystkich naszych danych w jednym ręku. Unia Europejska i USA od pewnego czasu wykonują ruchy legislacyjne w tę stronę. Ważnym elementem jest tu również przeciwdziałanie nadmiernemu uwspólnianiu danych.
Przykład negatywnych efektów takiego niekontrolowanego łączenia danych mogliśmy zobaczyć niedawno, bo na początku marca w USA. Miał tam miejsce poważny wyciek danych z firmy Verkada. Hakerzy przejęli dane z ponad 150 tysięcy kamer zarządzanych przez tę firmę, zlokalizowanych w amerykańskich budynkach użyteczności publicznej. Między innymi w szkołach, szpitalach i więzieniach, a także w fabrykach Tesli. Winą za skalę ataku obarczono podłączenie tych kamer w jeden zunifikowany system – dodaje ekspertka ALK.
Z punktu widzenia praw obywatela kluczowe są przejrzyste i proste zasady korzystania z technologii. W tym bezpieczeństwo naszych danych, możliwość monitorowania działania systemów z których korzystamy, łatwy dostęp do edycji naszych danych oraz możliwość ich usunięcia. Tyle i tylko tyle wystarczy.
Publikacation: https://homodigital.pl/permanentna-inwigilacja-dlaczego-technologie-dzialaja-wbrew-czlowiekowi/